Na dworze było jeszcze dość ciemno, choć w Chicago dochodziła godzina ósma rano. Lutowe poranki były mroźne i przypominały o prawdziwej zimie. Skylar, ubrana od stóp do głów jak Eskimos, nerwowo spoglądała na zegarek w oczekiwaniu na zmianę ochrony w domu jej ojca, gdzie od jakiegoś czasu przebywała pod ścisłą obserwacją jej rodziciela. Cała ta kontrola nad jej życiem zaczęła się dwa tygodnie temu, kiedy odmówiła zamążpójścia pięćdziesięcioletniemu niemieckiemu producentowi kijów golfowych. Erick von Akker – multimiliarder, który od blisko dwóch miesięcy był wspólnikiem jej ojca. Nathaniel Roberts to z kolei producent najlepszych na rynku wózków golfowych. Obaj panowie, podpisując umowę o wieloletniej współpracy, przypieczętowali ją wydaniem Skylar za Ericka. Oczywiście bez jej wiedzy czy nawet zgody. Na tę wieść dziewczyna wpadła najpierw w szok, potem w furię, dewastując ojcu gabinet, by teraz, będąc zdesperowaną ofiarą knowań dwóch staruchów, szykować się do ucieczki stulecia.
Wybiła godzina zmiany ochrony i Skylar miała około trzech minut na wymknięcie się niepostrzeżenie z domu, zanim kolejna para osiłków jej ojca zajęłaby swoje miejsca w korytarzu, pilnując jej apartamentu. Otworzyła cichutko drzwi i wychyliła lekko głowę, skanując otoczenie. Nie było nikogo, więc zabrała w garść ulubione buty wojskowe, mały kanisterek z pięcioma litrami benzyny i ostatni raz zerknęła na białą suknię ślubną, w którą był ubrany był stojak manekin. Uśmiechnęła się półgębkiem i opuściła pokój, przebiegając na drugą stronę korytarza. Gdy drzwi się domknęły, w jej pokoju zapanował niewielki przeciąg. Poruszył fałdami sukni, odkrywając neonowy, różowy napis, namalowany na drogim jedwabiu sprayem, z pięknym przesłaniem dla jej przyszłego męża i ojca: „PIERDOLCIE SIĘ!”.
Skylar znalazła się przy schodach, które prowadziły do głównego wyjścia, jednak nie ono było jej celem. Dziewczyna postawiła buty na podłodze, otworzyła korek kanisterka i przechyliła go, wylewając całą zawartość na schody, tworząc przez to niewielką kaskadę benzyny spływającą w dół. Kiedy przedmiot został już opróżniony, wsunęła go za donicę wielkiego filodendronu, zdobiącego zwieńczenie schodów na piętrze, i wyjęła z kieszeni czarnych bojówek zapałki. Odpaliła jedną i, odsuwając się o kilka kroków i zbierając swoje buty, rzuciła na schody, gdzie natychmiast buchnął ogień, pochłaniając położoną na nich wykładzinę. Ogień zwiększał się w mgnieniu oka. Skylar ruszyła z powrotem w stronę swojego apartamentu, mijając go i kierując się na drugi koniec korytarza. Weszła do niewielkiego pomieszczenia gospodarczego, blokując od wewnątrz drzwi specjalną zasuwką, którą zamontowała tam kilkanaście lat temu, gdy jako dziewczynka bawiła się ze swoim kuzynostwem w wojnę. Zamykała się tam z dziećmi, gdyż była to ich strategiczna baza. Podstawiła metalową drabinkę pod ścianę i biodrem przesunęła jeden z regałów, który zasłaniał otwór kanału wentylacyjnego. Włożyła buty, do każdego schowała wcześniej przygotowane dwa noże myśliwskie, a na przodzie tułowia umieściła plecak z najpotrzebniejszymi rzeczami. Kiedy usłyszała alarm pożarowy i dźwięk otwierania zraszaczy, uśmiechnęła się pod nosem i weszła na drabinkę, odmykając wejście do kanału wentylacji. Zręcznie się podciągnęła, ale wewnątrz stanęła, wspierając się tylko na jednym kolanie. Zdjęła plecak i wepchnęła go do środka. Stopą drugiej nogi podciągnęła drabinkę do góry i złapała w dłonie. Głową i barkiem zaparła się w otworze kanału, złożyła szybko drabinkę i wcisnęła przed siebie. Następnie złapała się górnej krawędzi kanału i wsunęła do otworu nogami do przodu. Gdy była już cała w środku, odwróciła się na brzuch i przeciągnęła regał, zasłaniając otwór, by na koniec nakryć go siatką. Z powrotem obróciła się na plecy i zabrała swój plecak, zakładając go w pośpiechu. Zaczęła rytmicznie przesuwać się w przód, co w tej pozycji nie było łatwe. Powoli czuła smród spalenizny i parła do przodu coraz szybciej. Nagle kanał zniżył się i zjechała w dół o dwa poziomy. Dotarła do złączenia tunelu z innymi i odwróciła się tak, by teraz iść do przodu na czworakach. Po przejściu kilkunastu metrów i kilku zakrętów doszła do kolejnej siatki. Wyrwała ją rękoma z mocowań i ocierając ramieniem czoło z potu, przekręciła się nogami w przód, równocześnie wyskakując na zewnątrz. Znalazła się w pomieszczeniu, gdzie znajdowała się kotłownia. Podsunęła jakiś pojemnik, by móc założyć siatkę, i w tej chwili usłyszała syrenę strażacką. Szybko uporała się z zatarciem śladów, dopadła jednych z trojga drzwi i wyjęła wcześniej zwędzony klucz z kieszeni marynarki. Uchyliła je delikatnie i znów zeskanowała otoczenie. Drzwi prowadziły już bezpośrednio na dwór, który nadal spowijała ciemność. Było dziesięć minut po ósmej i w tym momencie ktoś już mógłby dobijać się do jej pokoju, chcąc ją ewakuować, ale wzniecenie pożaru właśnie na schodach skutecznie każdemu to uniemożliwi, przynajmniej przez dobre pół godziny. Przerzuciła plecak na plecy, założyła kominiarkę na twarz, chowając pod nią swój bajecznie długi kucyk, naciągnęła rękawice na dłonie i dopinając czarną puchową kurtkę aż pod szyję, doskoczyła do ogrodzenia. Poluzowała kilka desek przy betonowym słupie i przecisnęła się na zewnątrz. Poprawiła deski i przeżegnała się, znikając w lesie. Skylar Roberts była wolna.